Yankee Candle kolekcja zimowa 2015 – Baby It’s Fun Outside And Cosy Inside

0
1211
Rate this post

Widział ktoś już w sklepach świąteczne jedzonko albo ozdoby? W końcu już październik, więc najwyższy czas… ;D Ja się teraz śmieję, bo wiem, że większość osób narzeka na Święta w listopadzie, ale sama mam obsesję na punkcie Świąt. Mnie taki falstart niezmiernie cieszy! Uwielbiam okres przedświąteczny i nie wyobrażam sobie rozpoczęcia oczekiwania tego cudownego czasu dopiero w grudniu. Zawsze zaczynam wcześniej. Póki co jednak celebruję jesień. Mimo to dzisiejszy post będzie świąteczny, ale tylko dlatego, że chcę zrecenzować Wam nadchodzącą kolekcję zimową Yankee Candle „Baby It’s Fun Outside and Cosy Inside”, która na początku listopada powinna pojawić się w Polsce. Musicie wiedzieć, co Was czeka! 🙂

Nazwa kolekcji Baby It’s Fun Outside and Cosy Inside mówi sama za siebie. Zapachy mają nas otulać i rozgrzewać, dając poczucie bezpieczeństwa i relaksu oraz przypominać o domowym ognisku. Druga grupa zapachów w tej serii ma przywracać zabawne wspomnienia z dzieciństwa podczas zabaw na śniegu, beztroskiego lepienia bałwana, niezapomnianego skrzypienia śniegu pod butami i łapania płatków śniegu. Yankee Candle oferuje się więc tej zimy dla każdego – dla tych, którzy lubią aktywnie spędzać zimowy czas, ale też i tych, którzy nie za bardzo lubią mróz i wolą leniwie snuć się po domu, obserwując śnieżną krainę jedynie zza szyby. Czy YC znajduje rozwiązanie również gdzieś pośrodku tego świątecznego galimatiasu?

Generalnie cała kolekcja na sucho nie oddaje uroku zapachów. Nie za bardzo mogłam poznać, co dokładnie zawiera się w danym wosku czy samplerze. Zwykle w kolekcji wyróżnić można: zapach owocowy, leśny, słodki lub miętowy. Tu szukałam podobnej tendencji, ale o dziwo zabrakło ciasteczkowego i generalnie słodkiego zapachu. Nawet mięty nie ma wyraźnej. W kolekcji 2015 dominują intensywne, dymne zapachy, które dają faktycznie wrażenie przytulności. Dymne oznacza tu nie tylko odniesienie do palonego drewna, ale też do iglastego posmaku i męskich zapachów. Podczas testowania, często towarzyszyła mi ta piosenka:

[Pin on Pinterest]
Wosk Bundle Up w opakowaniu pachnie słabo. Dominuje na pewno nuta leśna. Ponownie zapach w stylu leśnego odświeżacza powietrza. Tym razem chyba bez mięty, którą uwielbiam. Ale, ale! Po otworzeniu folii zapach zyskuje na intensywności. Rozpalam go i…

„Czysty zimowy zapach, który przynosi na myśl mroźne dni i ciepłe, przytulne ubrania. Odrobina cytrusów dodaje zapachowi świeżej pościeli wyrazistości charakterystycznej dla zimnych, pudrowych warstw śniegu.”

[Pin on Pinterest]

Czuję drewno rozpalone w kominku. Ale przecież jesteśmy na zewnątrz i lepimy bałwana. Ach tak, zmęczeni brodzeniem nogami w wysokim śniegu, wieszamy przemoczone od śniegu rękawiczki obok rozpalonego ogniska. Siadam blisko ognia, ogrzewając nad płomieniami zmarznięte dłonie. Rozpinam kurtkę i czuję zapach świeżo upranego swetra, który pod wpływem ciepła mojego ciała unosi się wokół. Co jakiś czas zawiewa mroźny wiatr i przynosi ze sobą świeży i soczysty zapach igliwia. Jestem dzieckiem. Czuję się beztrosko. Odpoczywam.

Dawno nie miałam tak złożonego zapachu od Yankee Candle. A tu taka niespodzianka, tyle warstw, tyle twarzy! Co innego czuję wchodząc do pomieszczenia, w którym pali się wosk, a co innego kiedy siedzę blisko kominka. Nuty, które powinnam tu czuć to puder, obrazujący lekkość skrzypiących warstw śniegu. Ten puder czuję bardzo mocno, kiedy wchodzę do pokoju. Jest dziecinny, słodki, niewinny i relaksujący. Bazą jest tu zapach świeżej pościeli i faktycznie jest tu taka czystość płynu do płukania, co tworzy w głowie obraz właśnie ciepłych ubrań. Cudowne połączenie pudru i świeżości. A to wszystko przyprawione cytrusami, które dla mnie są tu niewyraźne. Bardziej za przyprawę i to bardzo intensywną uważam leśne, iglaste drzewa i mocny, dymny, kadzidlany zapach palącego się drewna. To właśnie te mocne nuty wyczuwam siedząc blisko kominka. Zapach jest więc bardzo zaskakujący, naprawdę idealnie zbudowany.

Zapach jest niesamowicie klimatyczny, podobny do Cozy Cabin od Kringle Candle, ale ma bazę bardzo podobną do Soft Blanket. Jeśli ktoś nie lubi zapachu tradycyjnego kadzidła, nie zachwyci się Bundle Up. Gdyby nie obrazek na wosku, uważałabym, że to raczej zapach kadzidła w kościele podczas pasterki. Zapach brodatego mężczyzny, który siedzi obok w ławce w świeżo wypranym ubraniu, spryskany mocną wodą kolońską. Bo ten dymny zapach nadaje męskości. Dziecinność i niewinność połączone z męskością – co za perwersja! Tak czy inaczej Bundle Up pojawi się u mnie na pewno w formie dużej świecy, bo w zimne wieczory otuli, rozgrzeje i przywoła naprawdę cudowne wspomnienia. Dla mnie jest uzależniający i niebanalny. Zastąpi kominek tym, którzy zawsze o nim marzyli… 🙂

Intensywność: 10/10
Rzut: 10/10 (rozchodzi się w kilka minut)
Pomieszczenia: duże, najlepiej salon lub jadalnia
Pora dnia: wieczór

[Pin on Pinterest]

[Pin on Pinterest]

[Pin on Pinterest]
To najbardziej świąteczny zapach tej kolekcji. Widać to chociażby w opisie:

„Ciepła mieszanka imbiru, goździków i pomarańczy łącząca się z nutami drzewnymi z kominka i komfort ciepłego aromatycznego napoju obok niego.”

[Pin on Pinterest]

Czy nie to właśnie jest dla nas kwintesencją Świąt? Imbir, goździki i pomarańcze? A do tego przytulna, leśna nuta, tu włączona w postaci palącego się drewna w kominku… Cosy By The Fire dokładnie tak pachnie na sucho. A po rozpaleniu…

Zapach zyskuje na sile, pobudzając wyobraźnię. Siadam obok kominka, w którym wesoło trzaska drewno i ogrzewam dłonie, oplatając je wokół ulubionego, koniecznie czerwonego, kubka. A w nim jest bardzo rozgrzewająca herbata z pomarańczami, goździkami i imbirem. Nie cierpię imbiru, ale tu wkomponowuje się on idealnie. A do tego ta pomarańcza! W Spiced Orange niestety była ona dla mnie zbyt ostra i raczej daleka od naturalnego zapachu. Tu jest soczysta, ale jednocześnie aromatyczna, jakby to nie sama pomarańcza tak pachniała, ale jej suszona skórka… Koncentrat Świąt! Oszalałam! 🙂

Cosy By The Fire to mieszanka Spiced Orange, Christmas Eve i… Bundle up! I to mnie martwi, bo ta dymna nuta, która kojarzy się nie tylko z ogniskiem, ale też właśnie iglastymi drzewkami, powtarza się niemal kropka w kropkę w obu tych zapachach. Mimo to Cosy By The Fire urzeka mnie bezbłędną mieszanką tego wszystkiego, co w Świętach najpiękniejsze. Przełamałabym go tylko czymś ciasteczkowym i mielibyśmy niezły kompot (albo bigos?). 😉 Po zgaszeniu w pomieszczeniu utrzymuje się BARDZO AUTENTYCZNY zapach palonego kominka niczym w górskiej chatce. To robi wrażenie.

Intensywność: 9/10
Rzut: 10/10
Pomieszczenia: salon i sypialnia wieczorem
Pora dnia: zimny wieczór (ten zapach NAPRAWDĘ rozgrzewa, aż mnie pali w nosie 🙂 )

[Pin on Pinterest]

[Pin on Pinterest]

Przepiękna jest tu naklejka. Już widziałam oczyma wyobraźni świecę Winter glow na moim stole, otoczoną białymi, wiklinowymi gwiazdami i piórkami. Niestety zapach okazał się największym rozczarowaniem całej kolekcji…

„Świeży zapach oszronionych liści na drzewach pokrytych śniegiem w otoczeniu zimnego powietrza. Całość ogrzana jest słonecznymi promieniami złotego bursztynu.”

[Pin on Pinterest]

Na sucho czuć bardzo delikatny zapach. Jest świeży niczym świeże pranie, przyprawione leśną nutą, którą wyczuwam daleko w tle. Taki pudrowy, ładny zapach na zimowe poranki.

Jednak każdy zapach, który Wam opisuję, opisuję na bieżąco, w trakcie palenia wosków. A tu – szok! Nie mogę Wam opisać zapachu, bo kompletnie nic nie czuję. Przenoszę kominek obok komputera, bo może kiedy stoi na szafce wywiewa go w inną stronę? Dalej nic. Może to wina formy, w której palę zapach, bo kupiłam sampler, a w kominku palę jego fragmenty? Kominek odnoszę na miejsce, nie gaszę go, a sampler wkładam do małego świecznika i odpalam w odległości ok. 30 cm od mojego nosa. Dalej nic. Nie mam kataru, ani problemów z węchem. Wychodzę z pokoju i wrócę za kilka minut, bo może nos przyzwyczaił mi się do niego.

Wracając do pokoju, czuję ledwie wyczuwalną woń świeżego prania. Taką trochę bardziej świąteczną. Tak jakby w łazience suszyło się pranie, a w pokoju stała żywa choinka średniej jakości (bo słabo pachnie). Czuć mocniej bursztynową nutę, co sprawia, że całość pachnie jak perfumy. Jakby kilka godzin temu przechodziła tędy wypsikana od stóp do głów kobieta w ciepłym futrze i butach na wysokim obcasie, a teraz unoszą się w powietrzu delikatne akcenty jej ulubionych perfum. Winter glow powinien przynosić na myśl przebywanie na zewnątrz, a dla mnie to zapach przytulnego, eleganckiego wnętrza. Wtykając nosa nad sampler czuję tylko wosk. Niestety ten zapach to niewypał. Nie opiszę go Wam bardziej, bo niemal nic nie czuję ani ja, ani domownicy. Na sucho zapowiadał się na świątecznego następcę Fluffy Towels, okraszonego nutami Soft Blanket i Season of Peace. Generalnie zapach jest bardzo ładny, ale stanowczo zbyt słaby. Będę czekała, aż ktoś napisze recenzję świecy, może okaże się ona bardziej intensywna. Zauważyłam w zagranicznych recenzjach, że wiele osób uważa Winter Glow za najlepszy zapach kolekcji, więc wierzę, że jeszcze się polubimy, ale w innej formie.

Intensywność: 1/10 (jeszcze nie miałam tak słabego zapachu)
Rzut: 1/10
Pomieszczenia: pasuje wszędzie, bo jej nie czuć
Pora dnia: kojarzy mi się z zimowym porankiem

[Pin on Pinterest]

[Pin on Pinterest]

Berry Trifle to zapach owoców jagodowych przekładanych kremem. Tak przynajmniej byłoby z nazwy no i do tego dochodzi sama idea deseru – używa się do niego malin, truskawek, jagód, jeżyn itp. A na obrazku mamy tylko malinki. I to mi dało do myślenia, wyobraźnia zadziałała…

„Sezonowa przyjemność, którą każdy lubi. Ten deser łączy przepyszny zapach świeżych owoców jagodowych, pikantnych i ostrych, położonych na białej pierzynce miękkiego waniliowego kremu, aby stworzyć prawdziwie zniewalający aromat, który uchwyci esencję domowych wypieków.”

Na sucho czuję kwaśne maliny. O wiele kwaśniejsze i bardziej naturalne niż Red Raspberry, które były dla mnie sztuczne. Jest jakaś nutka słodyczy, ale zupełnie w tle. Już prędzej zamieniłabym nazwami Red Raspberry z Berry Trifle, poważnie. No ale odpalam. Za chwilę opiszę, co czuję…

Okazuje się, że Berry Trifle to bliźniak Summer Scoop. Taka mieszanka Red Raspberry i Strawberry Buttercream przyprawiona cytrusową nutą. Może te cytrusy to właśnie kwaśne jagody i soczyste truskawki? Ślinka mi cieknie, choć nie jestem zwolenniczką owocowych zapachów. Myślałam, że nie będzie co się rozwodzić nad tym zapachem. Faktycznie jest to kolejna wariacja na temat owoców, ale… Ale! Ten jest słodko-kwaśny, idealne wyważony. Zaskakująco głęboki – co chwilę nos drażni (pozytywnie) kwaskowatość na przemian z zapachem prawdziwej, słodkiej, ale nie mdłej (co ważne!) bitej śmietany. Wow! W mgnieniu oka rozchodzi się po całym mieszkaniu. Intensywność charakterystyczna dla owocowych zapachów, nieco lepsza od Strawberry Buttercream, więc generalnie jest bardzo intensywny. Nie ma żadnych duszących nut, więc nie nazwałabym go killerem.

Świecy Berry Trifle na pewno bym nie chciała, bo zapach jest dla mnie – mimo głębi jak na owocki – zbyt nudny. Najbardziej zaskoczyła mnie ta bita śmietana, oddana naprawdę realistycznie. Poza tym następnego dnia utrzymuje się w mieszkaniu dziwna pozostałość tej kwaskowatości, która pachnie jak wilgotna ziemia. 🙁 No i nie wiem, czy on w ogóle pasuje na Święta. Na Święta wolę mocniejsze i bardziej charakterystyczne zapachy.

Intensywność: 8/10
Rzut: 8/10 (rozchodzi się w kilka minut)
Pomieszczenia: pasuje wszędzie, bo jest lepszą wersją malinowych czy truskawkowych tealightów „za 2 zł”
Pora dnia: raczej na rozweselenie smutnego poranka i na dzień, ale jeśli ktoś lubi owoce to i na wieczór się nada
[Pin on Pinterest]

[Pin on Pinterest]

Moim ulubieńcem staje się bezsprzecznie Bundle Up. Oryginalny, niezwykle tajemniczy, klimatyczny i rozbudowany zapach, w cudownej, świątecznej świecy. Z kolei Cosy By The Fire staje na drugim miejscu na podium w tej kolekcji i rozgrzewa mnie podczas oczekiwania na pierwszy śnieg, który ponoć lada dzień pojawi się u mnie za oknem. U Was już pada? 🙂 Dalej z chęcią postawiłabym Winter Glow, ale niestety tak słabo pachnie, że nie wiem, co z nim zrobić. Owocowy Berry Trifle na pewno już nie zagości w moim kominku, bo nie jest zachwycający.

Potraktujcie moje recenzje z przymrużeniem oka, bo w końcu „nos” to bardzo subiektywna część ciała. 😉 A jakie zapachy Wy lubicie jesienią i zimą? Niekoniecznie oczywiście te Yankee Candle… 🙂