Rituals Perfumy – 50 ml za 160 zł. Warto?

0
1895
Rate this post

Do oferty Sephory właśnie dołączyła nowa marka – Rituals. Póki co nie ma chyba jeszcze w sprzedaży perfum tej firmy, ale gdyby któraś z Was zastanawiała się nad ich zakupem, mam kilka przemyśleń odnośnie dwóch ich zapachów, których używałam. Fleurs de l’Himalaya oraz Nuit a Marrakech to kompozycje, które bezpośrednio mają kojarzyć się z relaksem i przenosić nas z zatłoczonych ulic pokrytych spalinami do natury Dalekiego Wschodu i słonecznego Maroka.

Przepiękne, minimalistyczne i do bólu eleganckie opakowania to coś, czego marce Rituals odmówić nie można. Cenowo też nie wypadają najgorzej, bo za 50 ml EDP zapłacimy 39 EUR, czyli ok. 165 zł. Ja jednak kupiłam na wypróbowanie wersje podróżne i 10 ml kosztowało mnie 9,50 EUR (ok. 40 zł), a biały flakonik upolowałam w niemieckim outlecie za niewiele ponad 6 EUR (ok. 25 zł). Uważam, że każdy zapach w perfumeriach powinien posiadać taką malutką pojemność, żeby można było go dobrze przetestować. Jeszcze taka mała wskazówka: nazwy perfum w wersjach podróżnych znajdziecie pod spodem nad kodem kreskowym:

Fleurs de l’Himalaya

„Te eleganckie perfumy z doliny kwiatów przywołują obrazy delikatnego wiatru w spokojnym krajobrazie Himalajów i Tybetu. Mocny aromat dzikiej orchidei miesza się z wyrafinowanym bukietem himalajskiej piwonii i subtelną nutą bawełnianego piżma, która stanowi kropkę nad i.”

To jeden z tych zapachów, który idealnie wkomponowuje się w skórę. Bezapelacyjnie zalicza się do kategorii kwiatowo-wodnej, świeżej i lekkiej. Jest elegancki i uniwersalny. Odpowiedni do biura, na ważne spotkania, egzaminy i rozmowy kwalifikacyjne. Nie tylko ze względu na jego lekkość i neutralność dla otoczenia, ale też z powodu zdolności poprawy humoru. Znad mojej głowy ciemne chmury przepędzają nuty herbaty: białej lub zielonej. Dałabym sobie rękę uciąć, że je tutaj wyczuwam. I, jak to powiedział klasyk, dziś byłabym bez ręki. Fleurs de l’Himalaya bowiem to kompozycja wyłącznie trzech nut: piwonii, orchidei i bawełnianego piżma. Byłam zaskoczona, bo wiele osób wręcz porównuje FdH do Givenchy Ange ou Demon Le Secret, które są kwintesencją zielonej herbaty. Chyba świeże, bawełniane piżmo spłatało mi tu figla. 🙂

A oprócz tej herbaty, wyczuwam tu nutę różowego pieprzu, która sprawia wrażenie zadziorności niczym w perfumach Chanel, np. Chance. Niby takie nic, spokojny i skryty wodny zapaszek, a jednak drzemią w nim pokłady energii. Tylko że i pieprzu tutaj nie ma. 🙂

Najbardziej zdziwiłam się jednak, kiedy po aplikacji na testowy papierek poczułam… perfumy mojego męża. FdH pachniały mi wtedy męsko albo raczej unisexowo, bo chyba tak należałoby rozważyć Giorgio Armani Acqua di Gio. To był powód, dla którego wzbraniałam się przed zakupem tych perfum. Nie chciałam pachnieć jak facet!

Jednak z powodu obietnic o trwałości, robiłam do tego zapachu wiele podejść. W końcu przestałam w nich czuć Armaniego i odkryłam drzemiącą kobiecą siłę w niezobowiązującej, różowej piwonii. Tak narodziła się moja miłość do niego.

Niestety kompozycje, które mi w stu procentach odpowiadają, są niestety bardzo nietrwałe. Takie upodobałam sobie nuty i koniec. Fleurs de l’HImalaya z powodu nielicznych nut zapachowych na moim ciele w ogóle się nie rozwija. Ciągle pachnie tak samo urokliwie, przynosząc promień słońca nawet w pochmurny dzień i sprawiając wrażenie, że skóra jest rozgrzana od wysokiej temperatury. Na początku zapach się za nami ciągnie, jest wyczuwalny, ale nie duszący. Niestety ten zachwyt trwa tylko 3-4 godziny i się ulatnia. Na ubraniach zostaje delikatna kwiatowa słodycz, ale żeby ją poczuć, muszę wsadzić nos w materiał. To dla mnie kolejne rozczarowanie, bo perfumy te uznawane są za jedne z najtrwalszych, jeśli chodzi o kategorię kwiatowo-wodną. Dlatego też dam im jeszcze szansę w upalne dni. Może wtedy utrzymają się na mnie dłużej.

Nuit a Marrakech

„Zapach zainspirowany orientalnymi, letnimi, gwieździstymi nocami w Marrakeszu, otwiera się przypływem kwiatowej zmysłowości w wydaniu kwiatu mimozy. Miękka, słoneczna baza kwiatowa jest łagodnie tłumiona tajemniczym szafranem, otoczonym wyrafinowanymi, wytrawnymi nutami drewna cedrowego.”

Źródło

Nuit a Marrakech to przeciwieństwo wyżej opisanego zapachu, o czym świadczy już sama butelka. Niestety mam tylko jedno zdjęcie, bo są to perfumy mojej mamy. Zapach pudrowy, drzewny i trochę ciepły. Słodki, lekko mdlący ze względu na swoją pudrowość, ale nadal nienachalny. Jest tu też „praniowa” świeżość, która odejmuje kompozycji kilka kilogramów. Nie jest to pikantny morderca ani duszący kadzidlany stwór. Nie jest też nazbyt oryginalny. Wręcz nazwałabym go zachowawczym. Nadal nadaje się do noszenia na co dzień, nawet do biura, bo nie ujmuje niczego naszemu profesjonalizmowi.

Choć mi do gustu za bardzo nie przypadł, moja mama za nim przepada. I to jest właśnie wskazówka, jak ten zapach należy odbierać. O ile FdH jest zapachem młodej, radosnej kobiety, o tyle NaM jest głosem dojrzałej i świadomej swych atutów osobowości, która nie chce nikomu narzucać kierunku życia, ale też nie unika spojrzeń przechodniów. Kwiatowe nuty nadają kompozycji szyku. Uważam, że producent w 100% oddał zapach w opisie, który wyżej zacytowałam. Widzę kobietę otuloną w zwiewne, ciemne materiały, które unoszą się na ciepłym wietrze. Stoi na marokańskiej pustyni pod rozgwieżdżonym niebem i sprawdza co chwilę, czy kwiatowe olejki, którymi natarła nadgarstki wiele godzin temu, nadal jeszcze pachną. Moja mama z kolei widzi w nim łąkę z mnóstwem kwiatów w letni dzień – ile kobiet, tyle opinii. 😀

Gdybym miała je porównać do jakichś perfum, poleciłabym wziąć pierwsze lepsze perfumy, gdzie dominuje mimoza bez towarzystwa świeżych nut. Wychodzi wtedy taki mdły, słodkawy twór. Może podobnie pachniałyby Chanel Coco Mademoiselle, gdyby im odebrać cytrusowe nuty i białe kwiaty. Prawdopodobnie odjęcie waniliowych nut odjęłoby ciężkości perfumom Dahlia Divin od Givenchy i również przywiodłyby na myśl Nuit a Marrakech.

Zadziwiający jest fakt, że pozornie jesienny lub wręcz zimowy zapach, a już na pewno wieczorowy, cechuje się tak niską trwałością. Trwa na nas kilka godzin, znów 3-5 i znika. Nie ma też żadnego rozwoju akcji, ciągle ten słodki puder z dodatkiem prania… Jestem nieco zawiedziona, bo to nie moje klimaty, ale mama uważa, że jest piękny. 🙂

Podsumowując…
Jeśli lubicie zapachy, które są blisko Waszego ciała i nie narzucają się otoczeniu, nie pożałujecie wydanych 160 zł. Porównując tę cenę do drogeryjnych perfum o tej samej pojemności, Rituals wypada na ich tle bardzo korzystnie. Musicie same próbować, bo wiadomo, że kwestia trwałości to sprawa indywidualna. Kompozycje natomiast są bardzo wyrafinowane, nieskomplikowane i naprawdę dotykają najgłębszych pokładów świadomości, oddziałując na wyobraźnię. Pamiętajcie, że w swojej ofercie Rituals ma też kilka innych zapachów. Intrygują mnie jeszcze: Oasis de Fleurs – mandarynkowo-miętowy cudak na bazie kwiatów i Oasis de Vert – cytrusowo-drzewna woń z nutami rabarbaru (i niestety geranium, które odrzuciło mnie podczas testów). Niech i Wasi mężczyźni zwrócą uwagę na dział męskich perfum, bo ponoć znajdują się tam piękne kompozycje.

Czym teraz pachniecie? Jakie są Wasze ukochane perfumy na wiosnę lub lato? Miałyście już do czynienia z jakimiś produktami marki Rituals?