Zapach zielonej herbaty jest jednym z moich ulubionych, jeśli chodzi o kosmetyki. Jest orzeźwiający, nigdy się nie nudzi, nie mdli, a wręcz przeciwnie – zawsze poprawia humor. Kiedy zobaczyłam, że Bielenda przygotowała serię takich kosmetyków, od razu oszalałam na punkcie tej linii. Testy rozpoczęłam od matującego kremu na dzień oraz maseczki peel-off. Czy będę dalej testować produkty z tej linii?
Kwestie techniczne
Krem kosztuje 18,19 zł / 50 ml, natomiast maseczka 4,29 zł / 2×5 g. Oba produkty są bardzo wydajne, więc cena wydaje mi się jak najbardziej w porządku.
Klasyczne opakowania i całkiem urocze grafiki nie zmieniają się od lat. Bielenda dobrze się na tym zna. Tym razem rozczarował mnie jednak zapach, ale czego się spodziewałam po kosmetykach z olejkiem z drzewa herbacianego – to właśnie nim pachną te kosmetyki. Szkoda, bo liczyłam na więcej zielonej herbaty. Na szczęście nie jest to bardzo intensywny zapach, choć delikatny wcale, dlatego nie przeszkadza mi to w stosowaniu kremu na dzień, a czasem nawet i na noc.
Przejdźmy jednak do działania.
[Pin on Pinterest]
Matujący krem Zielona Herbata Bielenda
Krem jest leciutki, idealnie nadaje się pod makijaż, choć trzeba uważać z ilością, bo kiedyś nałożyłam go za dużo i podkład odrobinę mi się na nim rolował. Poza tym krem nie zostawia pudrowej, matowej otoczki, wręcz przeciwnie – baaardzo mocno nawilża. Zlikwidował mi wszystkie suche skórki, co jest aż zadziwiające, bo zachowuje przy tym lekkość żelu, dzięki czemu nie świecę się po nim mocniej niż zwykle. Ale też nie mniej. Dopiero po 3 tygodniach skóra zaczęła się widocznie słabiej przetłuszczać, więc regularne stosowanie tego kremu naprawdę uspokoiło moje gruczoły łojowe. Jest to więc produkt idealny dla osób z tłustą cerą, a już na pewno dla posiadaczy cery mieszanej. To jeden z niewielu kosmetyków, który faktycznie ogranicza przetłuszczanie mojej skóry.
[Pin on Pinterest]
Wydaje mi się również, że krem zabezpiecza skórę przed środowiskiem zewnętrznym, bo przez te kilka tygodni ani razu nie dostałam na twarzy żadnej wysypki, a często zdarzają mi się swędzące bąbelki na policzkach od kurzu czy dotykania brudnymi dłońmi. Warto więc stosować go na dzień, jeśli mieszkacie w dużym mieście lub pracujecie w zanieczyszczonym miejscu.
Krem doskonale leczy wszelkie zmiany i zapobiega niedoskonałościom. Nie powoduje zapychania, powstawania wągrów ani grudek. Polecam go nawet osobom z łojotokowym zapaleniem skóry, nużeńcem czy zakażeniem malassezia fur fur, ponieważ krem przy okazji łagodzi napięcie oraz swędzenie naskórka i regeneruje wszelkie uszkodzenia. Nie zauważyłam jednak obiecanego wpływu na wielkość porów, ale do tego pewnie trzeba stosować jeszcze inne produkty z tej serii, po które na pewno sięgnę.
[Pin on Pinterest]
Maseczka peel-off Zielona Herbata, Bielenda
Jeśli chodzi o maseczkę, użyłam jej tylko raz, więc niewiele mogę na jej temat powiedzieć. Nie zauważyłam żadnego efektu wow poza tym, że skóra była rozjaśniona i faktycznie nieco dłużej matowa. Czasem z maskami peel-off jest sporo pracy, szczególnie przy ich ściąganiu, tu natomiast maseczka bez problemu odchodzi od naskórka, co jest całkowicie bezbolesne. Ewentualne resztki z łatwością zmyjecie wodą.
[Pin on Pinterest]
Podsumowując…
Uważam, że seria Green Tea jest świetna dla osób z tłustą, mieszaną lub trądzikową cerą. W najbliższym czasie sięgnę jeszcze po serum z tej serii z kwasem migdałowym, witaminą C i azeloglicyną, żeby ładnie złuszczyć naskórek tej jesieni.
[Pin on Pinterest]
Znacie produkty z tej linii? Lubicie zieloną herbatę lub olejek z drzewa herbacianego w składach? 🙂