Wiele z Was zna pewnie Super Power Mezzo Serum Bielendy z 10% kwasami. Serum #Instaperfect to jego łagodniejszy odpowiednik o niemal identycznym składzie. Co je różni i które z nich wolę? Dowiecie się już za chwilę.
Opakowanie
Opakowanie serum jest infantylne, ale na pewno przykuwa wzrok. Na kartoniku znajdziecie wszystkie potrzebne informacje, a właściwy produkt zamknięty jest w plastikowej tubce. Rozwiązanie jest całkiem dobre, ponieważ można zużyć serum do końca, ale trzeba uważać, żeby nie wylać z tubki zbyt dużej ilości kosmetyku. Poza tym po kilku tygodniach zaschnięte resztki oblepiają dziurkę, ale na szczęście łatwo można je usunąć.
Konsystencja i zapach
Serum jest w formie przezroczystego żelu, dość rzadkiego, ale dużo gęstszego od Super Power Mezzo Serum. Jest niewiarygodnie wydajne i na pewno wystarczy mi na więcej niż pół roku. Pachnie przepięknie, owocowo, soczyście i kwaskowo. Niemal identycznie jak serum do ciała z serii Algi Morskie. Mi kojarzy się z poziomkami i jabłkami. 🙂
Skład
Tak jak już wspomniałam, skład niewiele różni się od SPMS. Stężenie kwasów zostało tu zredukowane z 10% do 4%. Nie ma żadnych dodatkowych substancji aktywnych, które odróżniałyby te dwa produkty.
Cena i dostępność
W Rossmannie kosztuje 16,49 zł / 50 ml, ale dostępne jest w różnych drogeriach, pewnie także online. Cena jest bardzo niska zważywszy na wydajność serum.
Moja opinia
Zacznę od tego, że niepotrzebnie marka Bielenda tak mocno rozbudowuje nazwy produktów. W tym przypadku nazwa „korektor” wręcz wprowadza w błąd, bo można pomyśleć, że jest to produkt zabarwiony. Serum jest tu nazywane „korektorem”, bo teoretycznie posiada właściwości korygujące wygląd już przy pierwszym użyciu, z czym się absolutnie nie zgodzę, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło…
Serum ma:
delikatnie eksfoliować
usuwać niedoskonałości
rozjaśnić przebarwienia
zmniejszyć widoczność porów
wygładzić
dodać cerze blasku
działać antybakteryjnie
oczyszczać pory
regulować wydzielanie sebum
matowić i nawilżać jednocześnie
Aż 10 obietnic, z których aż 8 jest spełnionych w 100%. To nie lada wyczyn i zasługuje na wyjątkową pochwałę za skuteczność. Czepię się jedynie ostatnich dwóch. Serum nie reguluje u mnie wydzielania sebum, a więc tym samym nie matowi skóry. Pod tym względem jest mojej cerze obojętne. Jeśli chodzi natomiast o nawilżenie, absolutnie nie robi tego w sposób widoczny. Może dba o nawilżenie w głębszych warstwach skóry, ale jednak trzeba się wspomagać tutaj porządnymi kremami nawilżającymi.
Serum jest delikatne, więc działa o wiele wolniej niż SPMS, ale dzięki temu jest odpowiednie dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z kwasami i dla nastolatek. Nie powoduje też pieczenia – jeśli powoduje, być może macie uszkodzony naskórek. Mnie to spotkało w momencie, kiedy miałam przesuszoną twarz. Wtedy należy odstawić kwasy i zregenerować skórę.
Kwasy faktycznie działają silnie antybakteryjnie. U mnie zastępuje całkowicie wszelkie inne produkty na pryszcze. Pierwsze efekty stosowania pojawiły się dopiero grubo po ponad miesiącu, ale od tamtej pory nie miałam ani jednej ropnej krosty. Każdą niedoskonałość serum zdusza w zarodku i znika ona całkowicie w 2-3 dni przy używaniu serum tylko na noc (choć dla przyspieszenia efektu można stosować serum dwa razy dziennie). Ślady po nieprzyjaciołach, które miałam przez kilka miesięcy, przy użyciu tego serum zniknęły całkowicie, tak więc jeśli macie problem z przebarwieniami, polecam spróbować. Serum dodatkowo zmniejsza ilość wągrów, choć nie robi tego w sposób znaczący (z doświadczenia wiem, że na wągry potrzeba ok. 6 miesięcy, żeby zmniejszyć ich ilość za pomocą kwasów).
Nareszcie zniknęły też suche skórki na twarzy (poza nosem, który jest u mnie bardzo zniszczony od ciągłego kataru) i podkład wygląda na twarzy nieskazitelnie. Nie wspominam już nawet o tym, jak skóra jest gładka i miękka.
Najważniejsze jest tu jednak to, że serum daje bardzo długotrwałe efekty. Przy regularnym stosowaniu wygląd skóry bardzo mocno się poprawia. Nawet jeśli macie łojotokowe zapalenie skóry, to serum znacznie wspomaga wszelkie kuracje. Nie wyobrażam sobie życia bez kwasów, a do tej pory pasują mi tylko te Bielendy. Szokują mnie za każdym razem, kiedy po kilku miesiącach ich używania słyszę: „Ale masz idealną skórę!”.
Gdybym miała wybierać między serum Instaperfect a Super Power Mezzo Serum, zdecydowanie wybrałabym to drugie ze względu na szybszą skuteczność (szczególnie jeśli macie tłustą skórę jak ja). Instaperfect polecam zaś tym, którzy potrzebują czegoś lekkiego na początek lub po prostu nie mają aż tak dużych problemów ze skórą. A przypominam, że stosowanie kwasów zalecane jest nie tylko osobom z tłustą czy trądzikową cerą, ale każdemu typowi skóry, aby uregulować procesy keratynizacji naskórka, poprawiać nawilżenie i jakość skóry, a także opóźniać procesy starzenia.
Podsumowując…
Wykończę ten kosmetyk z przyjemnością, a kiedy dobiję dna, wrócę do SPMS, które działa identycznie, ale jednak silniej i na pewno dużo szybciej, lepiej radząc sobie z moją bardzo problematyczną skórą skłonną do zapychania. 🙂