Kto z posiadaczy tłustej, trądzikowej czy mieszanej cery nie szukał ratunku w czarnym węglu? Jeśli należysz do tej grupy, zainteresuje Cię kontynuacja serii Carbo Detox, którą zapoczątkowały maseczki z czarnym węglem Bielendy. Tym razem do oferty dołączyły: czarny magiczny krem, który nie zmienia koloru skóry, pasta węglowa do mycia twarzy oraz żel do mycia twarzy. Mama zaopatrzyła mnie w dwa produkty z tej linii i po prawie miesiącu stosowania, mogę przedstawić Wam pierwsze wrażenia na ich temat.
Kwestie techniczne
Produkty z linii Carbo Detox dostępne są w drogeriach oraz na stronie Bielendy, gdzie kosztują: krem 17,40 zł / 50 ml oraz pasta węglowa 15,90 zł / 150 g.
Krem zapakowany jest w szklany słoiczek z plastikową nakrętką, a ten z kolei w ofoliowany kartonik. Pasta natomiast stoi bez zabezpieczenia i posiada okropne, plastikowe, miękkie zamknięcie, które się nie domyka. Przez to wyschła i … nie mogę już jej wydobyć! Niby przepchałam dziurkę, ale nadal nic nie leci, więc nie pokażę Wam, jak wygląda. Jest w kolorze kremu, dość gęsta i kremowa, z ostrymi drobinkami pumeksu, których na szczęście nie jest aż tak dużo, żebym nie mogła używać tej pasty codziennie.
Przyjrzyjmy się, co producent pisze na temat kremu:
„Nawilżająco – matujący krem węglowy o działaniu detoksykującym skutecznie poprawia stan skóry mieszanej i tłustej; szarej, z przebarwieniami i rozszerzonymi porami. Magiczny kosmetyk o czarnej konsystencji idealnie wtapia się w skórę nie zmieniając jej odcienia. Innowacyjna formuła oparta na naturalnym aktywnym węglu dokładnie oczyszcza skórę z toksyn, zwęża pory, redukuje poziom sebum. Krem zapobiega powstawaniu wyprysków, ładnie matuje i odtłuszcza błyszczącą cerę, optymalnie nawilża.”
A na temat pasty:
„Pasta węglowa do mycia twarzy o działaniu detoksykującym szybko i skutecznie oczyszcza i odświeża cerę mieszaną i tłustą. Innowacyjna formuła oparta na naturalnym aktywnym węglu usuwa toksyny ze skóry, zapobiega powstawaniu wyprysków, ładnie matuje cerę. PASTA dokładnie oczyszcza skórę, usuwa makijaż i nadmiar sebum. PEELING z aktywnymi mikrogranulkami delikatnie złuszcza naskórek, wygładza, odblokowuje pory. MASECZKA matowi i odtłuszcza błyszczącą cerę, zmniejsza widoczność porów.”
Skład kremu
Aqua, Triethylhexanoin, Avocado Oil, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Stearyl Alcohol, Carbon Black, Panthenol, Allantoin, Sodium Hyaluronate, Sodium Stearoyl Glutamate, Sodium Polyacrylate, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, DMDM Hydantoin, Parfum
Skład pasty
Aqua, Kaolin, Carbon Black, Glycerin, Pumice , Polyethylen, SLES, Illite, Salicylic Acid, Panthenol, Montmorillonite, Calcite, Polysorbate 20, Xanthan Gum, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ehtylparaben, DMDM Hydantoin, Parfum
Dla wielbicieli żelek
Zapach tych kosmetyków zasługuje na wyjątkowe wyróżnienie. Jest niesamowity! Ta linia pachnie intensywnie, słodko-kwaśnymi arbuzowymi żelkami. Po prostu ślinka cieknie. 🙂 Idealny zapach na wiosnę i lato, szczególnie o poranku.
Czarno to widzę…
Krem wybrałam z ciekawości. Okazało się, że daje niesamowite wykończenie, idealne pod makijaż. Skóra jest zmatowiona i nawilżona jednocześnie, przy czym mat utrzymuje się o wiele dłużej niż po kremach, które do tej pory stosowałam. Nawilżenie też jest doskonałe dzięki kwasowi hialuronowemu. Właściwie chyba jeszcze nigdy nie miałam kremu, który dawałby taki efekt. Czegoś takiego szuka wiele posiadaczek mieszanej skóry. Przy okazji koi i zmiękcza skórę dzięki zawartości pantenolu i alantoiny.
Niestety na tym zachwyty się kończą, ponieważ krem po trzech dniach mnie zapchał. Być może Wam nie zaszkodzi, ale ja mam bardzo podatną skórę na zapychanie, więc mi ten krem nie pasuje – pewnie z powodu tego, że jest na bazie oleju awokado. Druga sprawa to fakt, że krem wcale nie wtapia się magicznie w skórę. Trzeba nakładać go w niewielkiej ilości i dokładnie wmasować, a i tak może się zdarzyć, że skóra będzie wyglądała na szarą, zmęczoną, a pod słońce wprawne oko wypatrzy pojedyncze drobinki zmielonego węgla. Na dzień więc używanie tego kremu jest ryzykowne – ale przecież jego cudowne wykończenie aż prosi się o nałożenie pod makijaż! 🙁 Wielka szkoda.
Próbowałam pokazać Wam czarne drobinki, które krem po sobie pozostawia, ale niestety mam za słaby obiektyw. 🙁
Wypastuj swoją skórę!
W paście pokładałam duże nadzieje i nie zawiodłam się! Szukam zastępcy mojego ukochanego żelu Clean&Clear przeciw wągrom i ten zawiera podobne składniki aktywne: białą glinkę oraz kwas salicylowy. Dodatkowo ma też czarny węgiel, glinkę zieloną i montmorylonit. Niestety zawiera SLES i drobinki, ale i tak jestem z tej pasty bardzo zadowolona. Mimo agresywnego składu oczyszcza skórę dogłębnie, a jednocześnie delikatnie. Absolutnie nie wysusza i nie pozostawia uczucia ściągnięcia. Skóra po umyciu jest miękka, gładka i jakby od razu pokryta jakimś leciutkim serum. Na pewno nie „piszczy” z czystości. 🙂
Po 3 tygodniach wągrów i pryszczy jest mniej. Pomaga pozbyć się podskórnych grudek i suchych skórek – w końcu to porządny peeling. Nie dostałam żadnego uczulenia ani wysypki. Wydaje mi się, że ogranicza też przetłuszczanie skóry. Będzie to produkt godny polecenia osobom z łojotokowym zapaleniem skóry. Na koniec dodam, że używam go 1-2 razy dziennie. Nakładam wklepując w skórę, nie masuję, żeby drobinki nie podrażniały mojej skóry. Zostawiam na 2-3 minuty i spłukuję.
Podsumowując…
Po paście Bielendy mam na swojej liście do wypróbowanie nowe żele L’Oreal z glinkami. Jeśli nie będą lepsze, wrócę do tej pasty jako zamiennika mojego ukochanego C&C. Kremu natomiast nie kupię ponownie, choć nie ukrywam, że jego wykończenie jest boskie!
A jaki jest Twój ukochany krem pod makijaż? Podziel się też żelem do oczyszczania twarzy, który jest skuteczny. 🙂