Czasem każda skóra potrzebuje dodatkowego zastrzyku energii lub nawilżenia. Stąd warto sięgnąć po bardziej skoncentrowane kosmetyki do pielęgnacji twarzy z większym stężeniem składników aktywnych. Szukając serum odpowiedniego dla siebie, szukałam czegoś regenerującego i nawilżającego, co nie byłoby jednocześnie zbyt obciążające dla mojej wrażliwej skóry skłonnej do zapychania (dodatkowo cierpię na łojotokowe zapalenie skóry). Wybrałam trzy do pielęgnacji na noc. Te, o których mówi się najwięcej dobrego: Kiehl’s Midnidght Recovery Concentrate, Clarins Huile Orchidee Bleue oraz Estee Lauder Advanced Night Repair. Czy jako przeciwnika olejków w pielęgnacji dałam się przekonać kwasom tłuszczowym do współpracy? 😉
Kiehl’s, Midnight Recovery Concentrate
Składniki aktywne: skwalen, olejek z róży, wiesiołka, jojoby, kolendry, lawendowy, pelargonii, rozmarynu, ekstrakt z ogórka, kurkumy i jaśminu
Co obiecuje producent? „Serum regeneruje, odnawia i uzupełnia naturalne zasoby skóry, dzięki czemu staje się ona gładsza i zdrowsza.”
Cena: 179 zł / 30 ml (można kupić 15 ml za 105 zł)
Cudowne opakowanie. Wygląda luksusowo, a pachnie… ziołowo i naturalnie. Kojący, relaksujący zapach pudrowej lawendy dla jednych jest przyjemnością, dla innych udręką. Nie ma nic wspólnego z zapachem lawendy z szafy, bez obaw. 🙂 Przejdźmy jednak do działania.
Początkowo miałam wrażenie, że przepięknie nawilża skórę. Dziś uważam, że jego regularne stosowanie, szczególnie na przesuszoną skórę, zwiększa jej odwodnienie i trochę uwidacznia suche skórki. Mimo wszystko jednak skóra jest bardziej jędrna, a jej gęstość wyraźnie zwiększona, przez co wydaje się odżywiona i zdrowsza. Pory są nieco zwężone, więc wyglądamy też na gładsze. 🙂
Największą zaletą tego produktu jest jednak ukojenie. Wszelkie podrażnienia po depilacji twarzy albo kwasach, alergie, ranki po pryszczach – wszystko to znika w jedną lub dwie noce. Widocznie zmniejszają się zaczerwienienia, a ból w postaci np. pieczenia staje się dużo mniejszy. Minusy? Po 2-3 użyciach mnie zapycha… Nie zwiększa ilości wągrów (wręcz jest ich mniej), ale od razu pojawiają się pojedyncze, bolące gule umiejscowione głęboko pod skórą. Jednak jest to charakterystyczna cecha mojej cery – zazwyczaj tak reaguje na olejki, więc jeśli Wy lubicie olejki, tu nie musicie się raczej obawiać o zapychanie, bo skład jest naprawdę porządny (dokładny skład).
Clarins, Huile Orchidee Bleue (Blue Orchid Face Treatment Oil)
Składniki aktywne: olej z orzechów laskowych, paczuli i niebieskiej orchidei, witamina E
Co obiecuje producent? „Sprawia, że skóra staje się aksamitna i miękka. Olejki eteryczne z paczuli i orchidei zawarte w olejku Clarins Huile Orchidee Bleue rewitalizują i odświeżają naskórek. Olejek z orzechów laskowych chroni skórę przed wysychaniem i przedwczesnym pojawianiem się oznak starzenia.”
Cena: 169 zł / 30 ml (moja miniatura pochodzi z kalendarza adwentowego Clarins 2017 dla mężczyzn)
[Pin on Pinterest]
W miniaturce zdenerwowała mnie „pipeta”. Wygląda jak pipeta, a tak naprawdę jest po prostu szklanym patyczkiem! No i niestety przez to produkt bardzo ciężko się nakłada. Jeśli chodzi o zapach, uwaga, bo jest to jeden z najintensywniej pachnących kosmetyków do twarzy, jaki kiedykolwiek miałam. Pachnie paczulą. Jest to zapach orientalny, odurzający, bliski woni wilgotnej ziemi. Na twarzy po czasie przypomina mi zapach cukierków o smaku Coca-Coli. 🙂 Kiedy mój mąż ma ten olejek na swojej twarzy, w ogóle nie czuję od niego perfum – pachnie tylko i wyłącznie paczulą i to przez wiele godzin.
Dobra, tyle się rozpisałam o zapachu, to teraz działanie. Jest to chyba najporządniej nawilżający i regenerujący kosmetyk, jaki kiedykolwiek miałam. Po jego nałożeniu od razu znika nieprzyjemne napięcie skory. Rano skóra nadal pokryta jest olejkiem (bo jest dość gęsty), ale mimo to jest zmatowiona i wręcz napompowana – efekt bardzo podobny jak po zastosowaniu serum z Kiehl’s. Jeśli chodzi o zapychanie: kiedy moja skóra była wrażliwa po przedawkowaniu kwasów i produktów głęboko oczyszczających, każde zastosowanie tego olejku kończyło się wysypem bolących gul. Teraz jednak, kiedy używam tylko delikatnych kosmetyków do mycia twarzy, skóra jest już zregenerowana, ale potrzebuje ukojenia i nawilżenia – dostaje to.
Jestem zachwycona tym olejkiem! Po kilku dniach stosowania zmniejszają się wągry, blizny po pryszczach bledną, a krostki, które mam, powoli znikają. Pory są zwężone, skóra jędrna, a jej struktura wyrównana. Dodatkowo teraz podczas mrozów miałam okropny problem z przesuszeniem i był to jedyny kosmetyk, który mi pomógł. Kosmetyk ma bardzo prosty skład (w składzie nie ma olejku z drzewa różanego!) na bazie oleju słonecznikowego, ale jeśli kogoś zapcha, można próbować wersji z szałwią i lotosem dla skóry tłustej i mieszanej Lotus Face Treatment Oil lub z lawendą i pietruszką dla skóry suchej Santal Face Treatment Oil. Po tym jak skończę moją miniaturkę, sięgnę po Lotus. 🙂
Estee, Lauder Advanced Night Repair
Składniki aktywne: probiotyki, drożdże, ekstrakt z koli, alg, rumianku, kofeina, rybonukleinian sodu, kwas hialuronowy
Co obiecuje producent? „Produkt zapobiega starzeniu się skóry w bezprecedensowy sposób, dzięki kompleksowi ChronoluxCB™ wspiera naturalny proces oczyszczania następujący podczas snu i sprawia, że skóra wygląda młodziej. Stosowane codziennie serum naprawcze zmniejsza widoczne oznaki uszkodzeń skóry, zapobiega powstawaniu uszkodzeń w przyszłości oraz zapewnia wysoki poziom nawilżenia.”
Cena: 315 zł / 30 ml (moja miniaturka pochodzi z limitowanego zestawu miniatur)
[Pin on Pinterest]
Opakowanie jest bardzo eleganckie, a zapach dla mnie niewyczuwalny. Wiele osób nazywa go ziołowym, ale dla mnie jest nie do określenia, ponieważ jest tak delikatny.
A działanie? U mnie niestety pojawiło się uczulenie po pierwszej aplikacji. Skóra momentalnie się rozgrzała i zaczerwieniła, a po godzinie pod oczami pokryła krostkami. Robiło się to za każdym razem, kiedy powracałam do serum. Ostatecznie serum po aplikacji leciutko ściągało skórę, ponieważ jest to produkt szybko wchłaniający się na bazie wody, więc miałam uczucie napięcia. Nie nawilżało, a tego od niego oczekiwałam. Oczywiście wysypka skreśliła go z regularnych testów, dlatego oddałam serum mamie.
Co mama na to? Niestety po kilku tygodniach testów ma takie same wrażenia jak ja: zero efektów, zero nawilżenia, zmniejszenia zmarszczek czy ujędrnienia. Po prostu jakbyśmy smarowały się wodą. Szczególnie w porównaniu do dwóch powyższych serum, które są po prostu bardzo dobre. A tutaj pełny skład dla ciekawych.
[Pin on Pinterest]
Podsumowując…
Zdecydowanie ten pojedynek wygrywa serum, a raczej olejek, Clarins, który najłaskawiej obchodzi się z moją skórą chorą na ŁZS. Kiehl’s również bardzo przypadł mi do gustu, ale stosuję go doraźnie na podrażnienia, bo w tym nie ma sobie równych. Opinii na temat kultowego (i najdroższego w tym zestawieniu!) serum Estee Lauder chyba podsumowywać nie muszę. 🙂 Wniosek? Nie takie olejki straszne jak je malują, choć chwała tym producentom za to, że nie napchali tych produktów olejem z słodkich migdałów czy oliwą z oliwek. 😀
Używałaś/łeś któregoś z tych kosmetyków? A może masz już swoje ulubione serum?